Zakup kostiumu kąpielowego to dla mnie największy koszmar. Skaranie boskie porównywalne tylko z jedzeniem surowych pomidorów i słuchaniem disco – polo. Unikam tej czynności jak ognia, ale choćbym nie wiem jak się starała i tak co roku (3 lata) staję przed tym samym dylematem: kupić babciny jednoczęściowy kostium, w którym jakoś upcham mój biust czy może zdecydować się tylko na świetne figi i paradować po plaży topless?
Oczywiście przesadzam. Paradowanie po plaży topless nie wchodzi w grę (ze względu na przepisy prawa, chociażby), więc mój wybór jest jeszcze mniejszy: jednoczęściowy kostium – koszmar, albo wakacje w górach, gdzie kostiumu nie potrzeba. Skąd u mnie taki ogromny problem? Ano z natury. Bowiem ta (plus geny kobiet w mojej rodziny) obdarzyła mnie biustem większym, niż „klasyczne” 75 B, rozmiar uwielbiany przez sieciówki i producentów bielizny oraz kostiumów, który niby jest najpopularniejszy, ale nikt się w niego nie mieści. Biust mam spory, resztę całkiem przeciętną. Co oznacza, że nie mogę, wzorem drobniutkich koleżanek nabyć kostiumu za grosze w H&M czy innej sieciówce, bo tam miseczki kończą się na D. A ja mam F, jak „fenomenalnie nie do nabycia”.
Do tego mam sporo kompleksów i raczej nie przepadam za pokazywaniem brzucha, więc siłą rzeczy powinnam wybierać albo kostiumy z zabudowanymi, wysokimi majtkami, albo propozycje jednoczęściowe. Te ostatnie, na szczęście, zrobiły się ostatnio coraz modniejsze i jest ich w sklepach zdecydowanie więcej. Ale niestety, podobnie jak bikini, tak i kostiumy jednoczęściowe są szyte z myślą o kobietach z ciałami dziewczynek w trakcie okresu dojrzewania. Ilekroć jestem w sklepie z „młodzieżowymi” ubraniami, dostaję zakupowej chandry, bo widzę tyle świetnych kostiumów i wiem, że jedyną opcją jest rozmiar XL, który będzie dobry w biuście, za duży wszędzie indziej i za długi o jakieś 20 cm. Bo niestety wzrostu mam tyle, co wspomniana dziewczynka w okresie dojrzewania – 160 cm.
Od czasu do czasu zdarza się, że w centrum handlowym znajdę strój, który na mnie pasuje. Wówczas kupuję od razu kilka sztuk, w różnych wzorach, jeśli są. Tak 3 lata temu nabyłam mój ostatni kostium – z kolekcji Beyonce dla H&M. Queen B i jej ekipa pomyśleli o dziewczynach w niestandardowych rozmiarach i zrobili stroje jednoczęściowe, z grubej lycry, które choć nie mają wszytych miseczek fajnie trzymają co trzeba i nie wiszą na pupie niczym spodnie Kanye Westa. Ale to było 3 lata temu. Od tego czasu w popularnej sieciówce nie było kąpielowych propozycji dla biuściastych.
Jako dziewczyna z „problematyczną” sylwetką wiem, że bieliźnianym ratunkiem mogą dla mnie być sklepy brafitterskie. Tam kupuję świetną bieliznę polskich i angielskich marek. Myślałam też, że i tam znajdę kostium kąpielowy, który niczym biustonosze Marlies Dekkers zamieni mnie w superbohaterkę plaży. Niestety, ku mojej rozpaczy w ulubionych salonach, bielizna jest nowoczesna i seksowna, a kostiumy jednoczęściowe są dostępne tylko w wersji retro, albo babcia – retro. Słowem: wielkie groszki i małe groszki, wielkie kwiaty i małe kwiaty, ale niestety nie są to printy rodem z tropikalnej dżungli, a komputerowe stokrotki jak z dawnych Kupieckich Domów Towarowych. Na dodatek większość strojów ma marszczenia, falbanki i zakładki, które mają zakrywać obfite brzuszki. Bo wiadomo, że jak masz duży biust to pewnie masz też falującą, obrośniętą tłuszczem oponkę. A oponki trzeba zakrywać falbankami i marszczeniami. Echh. A jeśli już coś ma fajny krój, niezły deseń, to z reguły ma wszyte fiszbiny, które są albo trzy rozmiary za duże, albo kończą się w połowie piersi.
Przeglądając amerykańskie magazyny o modzie nie sposób nie zazdrościć kobietom zza Atlantyku. Może dlatego, że amerykańskie społeczeństwo to społeczeństwo otyłe, a może dlatego, że amerykanie mają łeb do biznesu i nie lubią niezapełnionych nisz, grunt, że w Stanach kostiumy kąpielowe na duże biusty, małe pupy, etc. Mają dobre ceny, ogromny wybór i zaspokajają potrzeby rynku.
Zaczęłam więc poszukiwania w Internecie. I tam owszem, znalazłam morze świetnych rzeczy, ale trzeba liczyć się z kosztami wysyłki, podatku i cła. A te są wysokie. Jeśli jednak desperacja jest w was ogromna, polecam sklep Swimsuits for All. To sklep, który współpracuje z blogerkami plus size, ale oferuje wszelkie rozmiary kostiumów. Ma słabość do fasonów retro – balkonetki, majtki z wysokim stanem, ale oferuje je w supermodnych printach i kolorach. Dla miłośniczek kostiumów jednoczęściowych jest sporo propozycji, nie tylko w stylu retro.
Jedną ze sław współpracujących z marką, jest modelka Robyn Lawley, która projektuje przecudną kolekcję kostiumów kąpielowych, na najróżniejsze kobiece sylwetki. Proponuje modele bradzo proste, ale też mnóstwo szalenie ozdobnych kostiumów – ze złotymi paskami w stylu „slaver”, wycięciami, wiązane na szyi. Czego dusza i ciało zapragną. Ceny? Niestety dość wysokie. Ok. 600 zł za kostium. Ale jeśli podchodzisz do kwestii tak jak ja – jest to inwestycja i wyzwanie, którą jak najszybciej chcesz mieć z głowy, może warto zajrzeć?
Niestety na tym kończą się moje porady. Ale szczerze liczę, że macie swoje miejsca i patenty i tą drogocenną wiedzą podzielicie się z nami w komentarzach lub na Facebooku. Kto wie, może dzięki wam, moje kolejne lato nie zacznie się od koszmarnego polowania na kawałek lycry?